niedziela, 5 stycznia 2014

2. Nigdy nie spotkamy się...

Oczami Laury:
Kiedy dojechaliśmy do domu od razu poszłam do siebie do pokoju. Byłam zmęczona i musiałam się komuś wyżalić. Ale komu? Koleżanek nie mam. Czemu? Tego akurat nie wiem. Oczywiście mam koleżanki w szkole, ale one nią są tymi na ''dobro i zło'', ''w chorobie i zdrowiu'', ''nieszczęściu i szczęściu''. One czyhają tylko na darmowe zakupy, za które ja zapłacę lub popularność którą ja zaserwuję. Mam jeszcze Harrego. Ale to chłopak. Nie wie co to moda lub nowa kolekcja od Bouthiego (nie mam pojęcia kto to, ale wymyśliłam na potrzebę opowiadania od aut.). Gnana niespokojnym duchem i chęciom wygadania się zapukałam do pokoju brata. Siedział na łóżku ze swoim tabletem i w coś grał. Usiadłam na skraju łóżka.
- Harry... - zaczęłam cicho i nieśmiało.
- Hmmm? - mruknął nie patrząc na mnie. Chrząknęłam. Spojrzał na mnie, ale po chwili jego wzrok powędrował na urządzenie z którego wychodziły dziwne dźwięki. 
- Chcesz coś? - spytał. Zbierałam w sobie odwagę.
- Ja..a zresztą nieważne - burknęłam i wyszłam. Komu się mogę jeszcze pozwierzać? Margaret!!! Ona zawsze mi pomaga. Jak strzała pognałam do salonu, gdzie gosposia odkurzała biały i puchaty dywan.
- O, Laurka! - uśmiechnęła się miło.
- Możemy pogadać? - spytałam, a raczej ryknęłam aby przekrzyczeć dźwięk odkurzacza. 
- Nie teraz kochana - odparła Margaret nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Wściekła porwałam moją torebkę i w stroju galowym wybiegłam z domu. Jak najdalej od nich. Dlaczego ja nie mogę mieć normalnej rodziny? Nawet Lynch ją ma. Kochających rodziców, rodzeństwo, miłość z ich strony i szczęście. A ja? Ja nie mam nic. Nieświadoma łez na mych policzkach dotarłam, aż na koniec miasta. Nic dziwnego, sama mieszkam na jego krańcu. Zdjęłam szpilki i rzuciwszy je na trawę obok jakiegoś drzewka ruszyłam dalej an boso. Gdzie szłam? Nie mam pojęcia. Coś mnie prowadziło w stronę lasu. Biegłam, sama nie wiem dlaczego. Przecież nikt mnie nie gonił. Włosy zaczepiały się o wystające gałęzie, a sukienka plątała wokół nóg. Bose stopy bolały od ostrych kamieni i innych okropnych rzeczy. Nagle usłyszałam pikanie. Dochodziło z mojej torebki. Wyjęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Miałam już 6 nieodebranych połączeń od Harrego i kilka od Margaret. Zawyłam przez łzy z bólu i wyłączyłam telefon. Schowałam go ponownie do torebki i już spokojnie zaczęłam kroczyć odgarniając gałęzie. Nie wiem gdzie byłam. Czy to ważne, kiedy serce pęka, a dusza rozdzierana jest na milion kawałków? Twój świat płacze, wszystko się sypie? Nie to jest najmniej ważne. Szczegół tego strasznego i ponurego dnia. Kiedy już się lekko uspokoiłam usiadłam na zwalonym drzewie. Siedziałam cicho. Moja dusza uleciała z nielicznym podmuchem wiatru i zniknęła ponad moją głową. Zostało tylko puste i samotne ciało. 
Patrzyłam na płaszcz zieleni przede mną.  Nieopodal zauważyłam strumień. Ptaszki śpiewały, a wokół unosił się cudowny zapach. Oddychałam głęboko. Byłam wyczerpana. Sama nie wiem dlaczego podeszłam do strumienia z krystaliczną wodą i spojrzałam na swoje odbicie. Zobaczyłam przerażoną dziewczynę. Jej twarz umazana była w czarnych plamach z czerwonymi policzkami i oczami.Wyciągnęłam z torebki żyletkę i popatrzyłam na zabliźnione rany. Tak tnę się. Sama nie wiem dlaczego. To pomaga po prostu zapomnieć o szarej rzeczywistośc i burzy wewnątrz mnie. Długie się nie zastanawiając zatopiłam skrawek urządzenia w mojej skórze i poprowadziłam wzdłuż, robiąc lekkie nacięcia. Nie bolało bardziej niż ból w sercu. Patrząc na czerwoną ciesz spływającą na moją sukienkę, zrobiłam jedno głębsze nacięcie. Zrobiło mi się słabo i upadłam.




Oczami Harrego:
Popatrzyłem na zegarek. Była 21:30. A po Laurze ani śladu. Jej telefon niedostępny, nikt nie wie gdzie jest. Zszedłem do salonu, gdzie Margaret nerwowo patrzyła przez okno. Jej oczy były mokre od łez. Podszedłem do niej i przytuliłem.
- Spokojnie Lau nic nie będzie - powiedziałem sam w to nie wierząc. Co się siostrzyczko stało?!
- Dzwoniłeś do jej koleżanek, kolegów? -spytała. Kiwnąłem głową.
- Nikt jej nie widział od kąt wyszła ze mną ze szkoły - powiedziałem. Nagle coś mnie olśniło. Lynch! Może on wie gdzie znajduje się moja mała i kochana siostrzyczka?
- Gdzie idziesz?! - krzyknęła za mną Margaret, kiedy byłem przy drzwiach.
- Po ostatnią deskę ratunku! - odparłem i wsiadłem do samochodu. Jak dobrze kojarzę to mieszkają oni na Street Music 3. Pod ogromną, białą willę dotarłem w niecałe 10 minut. Wyskoczyłem z samochodu i podbiegłem do drzwi. Każda sekunda jest na wagę złota. Zadzwoniłem dzwonkiem kilka razy. Otworzyła mi chyba mama Lynchów. Na jej ustach widniał serdeczny uśmiech.
- Witaj! Kim jesteś? - spytała. Wpuszczając mnie do środka.
- Nazywam się Harry Marano czy moja siostra Laura jest u państwa? - wypaliłem z grubej rury. Pani Lynch łypnęła na mnie oczyma.
- Nie, wybacz - powiedziała lekko zdziwiona - a co się stało, kochany?
- Zaginęła. Bardzo się martwimy. Wyszła z domu kilka godzin temu i jej nie ma. Nikt nic nie wie - powiedziałem i zacząłem ryczeć. Kobieta przytuliła mnie.
- Spokojnie. Musisz być silny - powiedziała.
- Mamo co się dzieje? - spytała jakaś blondynka patrząc niespokojnie na mnie. Za nim podążyło jeszcze 4 chłopaków.
- Marano?! - wydarł się Ross.
- Jego siostra zaginęła.  - wydusiła pani Lynch i sama zalała się łzami. Wszyscy zamilkli.
- L...L...Laura? - wydusił przez zaciśnięte zęby Ross. Kiwnąłem głową.
- Wyszła kilka godzin temu i nie odbiera telefonu - powiedziałem załamany.
- Jedziemy jej szukać - powiedział drugi, starszy blondyn i złapał kurtkę. Wyminał mnie i wyszedł na zewnątrz.
- Jedziemy! - krzyknął z dworu. Podziękowałem i wybiegłem za nim. Za mną wyszli pozostali. Nawet Ross. Riker, Ross i ja pojechaliśmy moim autem, a reszta Ellingtona.
- A jak ją ktoś porwał? - lamentowałem.
- Spokojnie, Znajdzie się - uspokajał mnie starszy blondyn. Młody milczał z tyłu i gapił się na chodnik. Przejechaliśmy naszą posiadłość. Dalej było coraz ciemniej z powodu braku latarni. Nagle zadzwonił mój telefon. ''Tata'' brzmiało na wyświetlaczu. Zatrzymałem auto i odebrałem. Ross wyszedł i zaczął szukać czegoś. 
- Halo? - spytałem zdenerwowany.
- Znalazłeś ją? - ojciec przeszedł do rzeczy.
- Nie
- Dzwoń od razu jak się pojawi - powiedział i się rozłączył. Ledwie schowałem telefon do kieszeni razem z Rikerem usłyszeliśmy wrzask młodego.
- Jest!!! - wydarł się. Wyskoczyłem z samochodu i podbiegłem do niego. Pod małą brzozą była szpilki Laury. 
- Ona musi tutaj gdzieś być - powiedział Riker i zadzwonił po resztę. Przyjechali po kilku minutach. Rozdzieliliśmy się. Ja z Rikerem, Rocky ze swoim tatą, który tez przyjechał, a Ellington i Rydel razem. Ross chciał być samotnym ratownikiem. Po kilku sekundach zanurzyliśmy się w ciemnościach rzucających przez wysokie drzewa.

Oczami Rossa:
Było mi żal tego chłopaka. Gdyby Rydel coś się stało nie wiem co bym zrobił. A Marano chociaż jest moim wrogiem number uno to  jest dziewczyną, a ja nie umiem patrzeć jak dziewczynie dzieje się krzywda. Jestem po prostu cudowny.
Szedłem wolno przez las. Było ciemno i mroczno. Mgła działała na wyobraźnię. Nawet i ja czułem lekki dreszcz. W dłoni trzymałem swój srebrny scyzoryk od taty na urodziny. Byłem czujny na każdy dźwięk. Nagle walnąłem w drzewo i runąłem ja długi. Chyba straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem było mi strasznie zimno. Ale nie to jest najważniejsze. Usiadłem sparaliżowany patrząc na leżące nieopodal ciało. Na czoło wystąpiły mi krople potu. Na drżących nogach podszedłem do leżącego człowieka. Nachyliłem się i skapnąłem się, że to dziewczyna. Po czym? Po sukience i włosach. Nachyliłem się bardziej. O kurwa! To Marano!Przerażony popatrzyłem na jej nadgarstki. Ona się cięła. Tylko dlaczego? Zdjąłem kurtkę i przykryłem ją. Potem z kwaśną miną rozerwałem swoją koszulkę i powiązałem na nadgarstkach dziewczyny. Bluzę którą miałem na sobie zasunąłem i wziąłem Marano na ręce. Kiedy doszedłem (a myślałem, ze nie dam rady momentami) przy samochodzie Harrego byli już wszyscy.
- Ross! - krzyknęła Delly i zapadło ogólne poruszenie. Tata wziął  ode mnie Marano, a ja najnormalniej w świecie upadłem na asfalt.





P.S. Tak trochę zagmatwałam, a macie! :)Początek jest jak widać nudny, ale później się rozwinie. Mam nadzieję, ze macie mocne nerwy :)
Dedykacja dla:
- Elci Tyc :*
- Cherry Marano
- Weroniki Grześlak
- Laury Lynch
- Ewy Głód 





Majka`

12 komentarzy:

  1. Niesamowity! Co dalej? Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję ;* czekam na nastepny ; )

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny, taki inny. Chcę next. Dodaj jutro plissssss :))))))))) Kamila:*

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję.Rozdział cudowny.Cóż dodać.Fajnie że Ross pomaga Laurze,ale szkoda mi jej.Chcę aby była szczęśliwa i żeby nic się jej nie działo.No cóż Dziękuję za dedykt i myślę że kiedyś przeczytam twoją książkę
    Czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny.
    Czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  6. niespodziewałam się tego
    a kiedy będzie next nie mogę się doczekać

    OdpowiedzUsuń
  7. Czekam na następny rozdział. Kiedy dodasz? Mam nadzieję, że będzie tak świetny jak ten. Przepraszam! Jak każdy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja chce next. Rozdział zarąbisty. J.J.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziewczyno, jak Ty wymyślasz takie akcje już w drugim rozdziale to strach pomyśleć co będzie dalej:)
    Jeśli chodzi o rozdział to jak zwykle świetnie wyszedł. Czekam na kolejne!

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie no zajebisty. Nie obraze sie jak jutro dasz nexta :)

    OdpowiedzUsuń
  11. super rozdział! i dzięki za dedykacje♥

    OdpowiedzUsuń
  12. zajebisty, ale to już pewnie wiesz. Ryczę i widzę, że szybko pokazałaś tu siebie ;) to jest zajefajne umiesz pokazać tak jak by w swoich opowiadaniach swoją osobowość :D bez łez się nie obeszło i nie pozbędę się ich do końca bloga jak już zaczęłam w 2 rozdziale to już tak będzie co kolejny rozdział. Dziękuję ci już chyba po raz setny za takie emocje :D

    OdpowiedzUsuń

Komentując dajesz mi motywację na kolejny rozdział:)