Oczami Laury:
Leciałam w dół. Moje ciało swobodnie opadało, włosy z każdej strony okalały moją twarz. Krzyczałam, a z moich oczu płynęły słone łzy. Bałam się. Zamknęłam oczy i czekałam. Nagle jakby ktoś dotknął mojego policzka. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Jego. Patrzył mi w oczy lekko wystraszony i blady. Jego głowa była otoczona bandażem, a na ręku miał wenflon. Szybko zabrał rękę i wyprostował się. Zamrugałam zdziwiona. Rozejrzałam się dookoła. Byłam w żółtej sali podłączona do jakiś maszyn mnóstwem kolorowych kabelków. Przez duże, osłonięte białą, muślinową firanką wpadały promienie słoneczne. Pod nim stała kanapa i maleńki stolik a na nim dzbanek moich ulubionych niebieskich róż. Moje usta uchyliły się w nieznacznym uśmiechu. Ponownie przeniosłam wzrok na Lyncha. Stał bez ruchu, a na jego twarzy była widoczna ulga. Albo smutek że się obudziłam. Nie mam pojęcia. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam z powodu ogromnego palenia w gardle. Popatrzyłam na szafkę nocną, ze tak powiem, która stała obok. Spoczywała na niej szklanka wody. Chłopak - geniusz domyślił się wszystkiego i wziąwszy przedmiot pomógł mi podnieść głowę. Zimna ciecz łagodziła moje gardło. Zmęczona sama nie wiem czym opadłam na poduszkę. Lynch usiadł na fotelu obok mojego wyreczka i patrzył. Nastała cisza. Musiałam ją przerwać.
- Dz...dzi...dziękuję - wychrypiałam z trudem. To słowo nie chciało przejść mi przez gardło ponieważ skierowane było do mojego wroga. Wroga, który mnie ...uratował przed śmiercią. Widać i on ma serce. Kiwnął głową i wstał.
- Zawołam lekarza - powiedział i wyszedł.
Oczami Rossa:
Podziękowała. Marano. Laura Marano MI podziękowała. Koniec świata. Ale najdziwniejsze było to, ze gdy ujrzałem jej czekoladowe znaczy brązowe tęczówki poczułem radość, ulgę i spokój w tym samym momencie. Było to niesamowite uczucie, a kiedy zobaczyłem jej prawie niewidoczny uśmiech na widok róż ciepło rozlało się po moim sercu. Ale jak tylko stąd wyjdziemy wszystko wróci do dawnego porządku. Nienawiść, złość i duma od nowa nas odróżnią. Ale zaraz! My przecież wciąż jesteśmy wrogami. To, że ją uratowałem z objęć, kościstej śmierci nie oznacza, że ją polubiłem czy coś. Po prostu nie mam serca widzieć jak ktoś umiera lub coś złego mu się dzieje. A Marano była ''damą w opałach''. Oczywiście nie taką prawdziwą, ale jest dziewczyną, cnie? A zresztą co ja się tłumaczę!
Kiedy lekarz badał Marano ja wślizgnąłem się do siebie do łóżka z chęciom drzemki. Ale nie! Ledwie zamknąłem oczy, a do mojej sali wparowała mama z resztą bandy. Jej oczy były zaszklone łzami, a na ustach piękny i tak kochany przeze mnie uśmiech.
- Rossik mój! - wykrzyknęła i rzuciła się na mnie. Dosłownie. Było mi tak dobrze. Zapach jej słodkich perfum i to ciepło płynące prosto z serca. Wtuliłem twarz w klatkę piersiową mamy i szczęśliwy wdychałem je zapach.
- Moje małe słoneczko - szeptała mi mama do ucha - tak się o ciebie kochanie martwiłam!
W te słowa mama wlała całe swoje dotychczasowe uczucia. Strach, trwoga, ból i radość że żyję. Po chwili ściskał mnie tata. Płakał. Dawno nie widziałem u niego łez. Była to wyjątkowa chwila. Ta jedna z najpiękniejszych.
Oczami Laury:
Lekarz poszedł i zostałam sama. Gapiłam się w róże na stoliku. Moje myśli krążyły dookoła tego co mnie spotkało. Zostałam uratowana przez Lyncha, Harry się o mnie martwił, Lynch został uszkodzony, oboje leżymy w szpitalu, byłam w śpiączce, spotkałam mamę i z nią rozmawiałam, Lynch dotykał mojego policzka i był...normalny. To ostatnie jest normalnie cudem. Ubrany był w biały podkoszulek i spodenki koloru khaki, a na włosach zero żelu. Był całkiem ładny. Taki zwyczajny, nie gwiazdorski, ale normalny obywatel kraju. Może UFO go porwało i zamieniło, ale poraził go prąd i wszystko się mu pomieszało? Musi być jakieś wyjaśnienie!
Nagle drzwi się otworzyły wyrywając mnie z jakże inteligentnych rozmyślań. Popatrzyłam w kierunku osoby zakłócającej mój spokój. Był to Harry. Stał jak sparaliżowany i z uśmiechem na twarzy się gapił. Wyglądał strasznie. Nie mówię tego dlatego, ze to mój bart, ale dlatego, ze tak wyglądał. Chyba się pogubiłam.... Po prostu jego włosy były przetłuszczone, pod oczami miał wory, był blady i ubrany. Brrr! Okropnie! Miał stare tenisówki, znoszone jeansy i zmiendoloną koszulkę.
- Laura - powiedział po czym doskoczył do mojego łóżka i położył swoją głowę na mojej klatce piersiowej.
- Ja - szepnęłam. Mój braciszek kochany.
Kiedy biedaczek trochę ochłoną usiadł i wlepił swoje lazurowe paczadełka w moją skromną osobę. Postanowiłam nie mówić mu o mamie i o tym co mnie ''spotkało'' jak byłam nieprzytomna.
- Lau ja obiecuję się zmienić. Będę częściej bywał w domu, postaram się mieć dla ciebie więcej czasu. Tylko nie rób już takich akcji jak ta. Proszę! - powiedział klękając i łapiąc mnie za rękę. Jego oczy zamieniły się w jezioro. Teraz zobaczyłam jaka byłam głupia i jaką mu krzywdę wyrządziłam. Gdybym poszła z mamą on pewnie niedługo po mnie by tam dołączył. Ale w gorszy jeszcze sposób. Poczułam jak moje oczy szczypią i zbiera się w nich słona, gorąca ciecz.
- Przepraszam - szepnęłam. Harry starł kciukiem moje łzy i mocno (na tyle ile mógł) mnie przytulił. Ale w tym samym momencie drzwi się otworzyły i do pomieszczenia weszła ładna blondynka. Siostra Lyncha. Nazywa się chyba Rydel.
- O, przepraszam. Przeszkadzam? - speszyła się,a na jej policzki wystąpił rumieniec. Harry wstał z klęczek.
- Nie, nie! To ja już wychodzę. Muszę się ogarnąć - powiedział i pocałowawszy mnie w czoło wyszedł. Zmierzyłam blondynę wzrokiem. Wydaje się miła i jest bardzo ładna. Wręcz śliczna. Wskazałam ruchem głowy na fotel.
- Usiądź - powiedziałam ochrypłym głosem. Uśmiechnęła się ciepło i zajęła miejsce.
- Jestem Rydel... - zaczęła, ale jej przerwałam
- Siostra Rossa - dokończyłam. Zaśmiała się perliście - co cię do mnie sprowadza?
- Przyniosłam ci owoce i wodę mineralną. Mam nadzieję, ze lubisz banany, mandarynki i jabłka - powiedziała. Wytrzeszczyłam oczy. Zatkało mnie.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale nie musiałaś - odparłam. Dziewczyna machnęła głową.
- Chciałam, a po za tym muszę cię o coś zapytać - oznajmiła wesoło, ale pod koniec zdania spoważniała. Poprawiłam się wygodniej na poduszce.
- Pytaj o co chcesz - wydukałam. Rydel złapała mnie za rękę. Nie wyrwałam jej. Ta dziewczyna ma w sobie to ''coś''. Jest inna. Taki anioł. Sama jej obecność daje błogi spokój i ulgę.
- Dużo rozmawiałam z Harrym i wiem jak u was w domu jest, ale pamiętaj, ze ja zawsze ci pomogę. Reszta też - powiedziała swoim słodkim głosem. Jej ciemne tęczówki patrzyły w moje z taką serdecznością. Kiwnęłam głową i się uśmiechnęłam.
- Dziękuję Rydel - szepnęłam. Odwzajemniłam uśmiech i wstała.
- Na mnie już czas. Ross pewnie nie może wytrzymać z mamą i chłopakami - zaśmiała się. Pokiwałam lekko głową.
- Pa Laura! - podeszła do drzwi i ostatni raz na mnie spojrzawszy wyszła.
- Cześć - szepnęłam.
Oczami Rydel:
Ta dziewczyna jest taka zagubiona! Zamknięta jest w pomieszczeniu z huraganem uczuć. Nie może uciec, bo nie ma drzwi, nie może odnaleźć spokoju, bo nie ma kogo kto by jej pomógł. Albo już ma. Ja jej pomogę. Odnajdzie szczęście i będzie taka jak ja. Droga jest długa, ale z moją pomocą nastanie nowa era. Era miłości i pokoju. Razem przez to przejdziemy. Nie ważne jaka będzie płaca. Ja będę jej podporą i nadzieją. Nadzieją na lepsze jutro.
P.S. Cześć! Jestem już i nowy rozdział też. Niedługo ferie. Już się nie mogę doczekać. Spadł śnieg i trzeba ubrać choinkę jak powiedziała moja wychowawczyni :D Heh. Dziękuję za tyle komentarzy i zapraszam do ich dawania. Nie wiem kiedy next i pozdrawiam wszystkich gorąco.
Majka`
Leciałam w dół. Moje ciało swobodnie opadało, włosy z każdej strony okalały moją twarz. Krzyczałam, a z moich oczu płynęły słone łzy. Bałam się. Zamknęłam oczy i czekałam. Nagle jakby ktoś dotknął mojego policzka. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Jego. Patrzył mi w oczy lekko wystraszony i blady. Jego głowa była otoczona bandażem, a na ręku miał wenflon. Szybko zabrał rękę i wyprostował się. Zamrugałam zdziwiona. Rozejrzałam się dookoła. Byłam w żółtej sali podłączona do jakiś maszyn mnóstwem kolorowych kabelków. Przez duże, osłonięte białą, muślinową firanką wpadały promienie słoneczne. Pod nim stała kanapa i maleńki stolik a na nim dzbanek moich ulubionych niebieskich róż. Moje usta uchyliły się w nieznacznym uśmiechu. Ponownie przeniosłam wzrok na Lyncha. Stał bez ruchu, a na jego twarzy była widoczna ulga. Albo smutek że się obudziłam. Nie mam pojęcia. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam z powodu ogromnego palenia w gardle. Popatrzyłam na szafkę nocną, ze tak powiem, która stała obok. Spoczywała na niej szklanka wody. Chłopak - geniusz domyślił się wszystkiego i wziąwszy przedmiot pomógł mi podnieść głowę. Zimna ciecz łagodziła moje gardło. Zmęczona sama nie wiem czym opadłam na poduszkę. Lynch usiadł na fotelu obok mojego wyreczka i patrzył. Nastała cisza. Musiałam ją przerwać.
- Dz...dzi...dziękuję - wychrypiałam z trudem. To słowo nie chciało przejść mi przez gardło ponieważ skierowane było do mojego wroga. Wroga, który mnie ...uratował przed śmiercią. Widać i on ma serce. Kiwnął głową i wstał.
- Zawołam lekarza - powiedział i wyszedł.
Oczami Rossa:
Podziękowała. Marano. Laura Marano MI podziękowała. Koniec świata. Ale najdziwniejsze było to, ze gdy ujrzałem jej czekoladowe znaczy brązowe tęczówki poczułem radość, ulgę i spokój w tym samym momencie. Było to niesamowite uczucie, a kiedy zobaczyłem jej prawie niewidoczny uśmiech na widok róż ciepło rozlało się po moim sercu. Ale jak tylko stąd wyjdziemy wszystko wróci do dawnego porządku. Nienawiść, złość i duma od nowa nas odróżnią. Ale zaraz! My przecież wciąż jesteśmy wrogami. To, że ją uratowałem z objęć, kościstej śmierci nie oznacza, że ją polubiłem czy coś. Po prostu nie mam serca widzieć jak ktoś umiera lub coś złego mu się dzieje. A Marano była ''damą w opałach''. Oczywiście nie taką prawdziwą, ale jest dziewczyną, cnie? A zresztą co ja się tłumaczę!
Kiedy lekarz badał Marano ja wślizgnąłem się do siebie do łóżka z chęciom drzemki. Ale nie! Ledwie zamknąłem oczy, a do mojej sali wparowała mama z resztą bandy. Jej oczy były zaszklone łzami, a na ustach piękny i tak kochany przeze mnie uśmiech.
- Rossik mój! - wykrzyknęła i rzuciła się na mnie. Dosłownie. Było mi tak dobrze. Zapach jej słodkich perfum i to ciepło płynące prosto z serca. Wtuliłem twarz w klatkę piersiową mamy i szczęśliwy wdychałem je zapach.
- Moje małe słoneczko - szeptała mi mama do ucha - tak się o ciebie kochanie martwiłam!
W te słowa mama wlała całe swoje dotychczasowe uczucia. Strach, trwoga, ból i radość że żyję. Po chwili ściskał mnie tata. Płakał. Dawno nie widziałem u niego łez. Była to wyjątkowa chwila. Ta jedna z najpiękniejszych.
Oczami Laury:
Lekarz poszedł i zostałam sama. Gapiłam się w róże na stoliku. Moje myśli krążyły dookoła tego co mnie spotkało. Zostałam uratowana przez Lyncha, Harry się o mnie martwił, Lynch został uszkodzony, oboje leżymy w szpitalu, byłam w śpiączce, spotkałam mamę i z nią rozmawiałam, Lynch dotykał mojego policzka i był...normalny. To ostatnie jest normalnie cudem. Ubrany był w biały podkoszulek i spodenki koloru khaki, a na włosach zero żelu. Był całkiem ładny. Taki zwyczajny, nie gwiazdorski, ale normalny obywatel kraju. Może UFO go porwało i zamieniło, ale poraził go prąd i wszystko się mu pomieszało? Musi być jakieś wyjaśnienie!
Nagle drzwi się otworzyły wyrywając mnie z jakże inteligentnych rozmyślań. Popatrzyłam w kierunku osoby zakłócającej mój spokój. Był to Harry. Stał jak sparaliżowany i z uśmiechem na twarzy się gapił. Wyglądał strasznie. Nie mówię tego dlatego, ze to mój bart, ale dlatego, ze tak wyglądał. Chyba się pogubiłam.... Po prostu jego włosy były przetłuszczone, pod oczami miał wory, był blady i ubrany. Brrr! Okropnie! Miał stare tenisówki, znoszone jeansy i zmiendoloną koszulkę.
- Laura - powiedział po czym doskoczył do mojego łóżka i położył swoją głowę na mojej klatce piersiowej.
- Ja - szepnęłam. Mój braciszek kochany.
Kiedy biedaczek trochę ochłoną usiadł i wlepił swoje lazurowe paczadełka w moją skromną osobę. Postanowiłam nie mówić mu o mamie i o tym co mnie ''spotkało'' jak byłam nieprzytomna.
- Lau ja obiecuję się zmienić. Będę częściej bywał w domu, postaram się mieć dla ciebie więcej czasu. Tylko nie rób już takich akcji jak ta. Proszę! - powiedział klękając i łapiąc mnie za rękę. Jego oczy zamieniły się w jezioro. Teraz zobaczyłam jaka byłam głupia i jaką mu krzywdę wyrządziłam. Gdybym poszła z mamą on pewnie niedługo po mnie by tam dołączył. Ale w gorszy jeszcze sposób. Poczułam jak moje oczy szczypią i zbiera się w nich słona, gorąca ciecz.
- Przepraszam - szepnęłam. Harry starł kciukiem moje łzy i mocno (na tyle ile mógł) mnie przytulił. Ale w tym samym momencie drzwi się otworzyły i do pomieszczenia weszła ładna blondynka. Siostra Lyncha. Nazywa się chyba Rydel.
- O, przepraszam. Przeszkadzam? - speszyła się,a na jej policzki wystąpił rumieniec. Harry wstał z klęczek.
- Nie, nie! To ja już wychodzę. Muszę się ogarnąć - powiedział i pocałowawszy mnie w czoło wyszedł. Zmierzyłam blondynę wzrokiem. Wydaje się miła i jest bardzo ładna. Wręcz śliczna. Wskazałam ruchem głowy na fotel.
- Usiądź - powiedziałam ochrypłym głosem. Uśmiechnęła się ciepło i zajęła miejsce.
- Jestem Rydel... - zaczęła, ale jej przerwałam
- Siostra Rossa - dokończyłam. Zaśmiała się perliście - co cię do mnie sprowadza?
- Przyniosłam ci owoce i wodę mineralną. Mam nadzieję, ze lubisz banany, mandarynki i jabłka - powiedziała. Wytrzeszczyłam oczy. Zatkało mnie.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale nie musiałaś - odparłam. Dziewczyna machnęła głową.
- Chciałam, a po za tym muszę cię o coś zapytać - oznajmiła wesoło, ale pod koniec zdania spoważniała. Poprawiłam się wygodniej na poduszce.
- Pytaj o co chcesz - wydukałam. Rydel złapała mnie za rękę. Nie wyrwałam jej. Ta dziewczyna ma w sobie to ''coś''. Jest inna. Taki anioł. Sama jej obecność daje błogi spokój i ulgę.
- Dużo rozmawiałam z Harrym i wiem jak u was w domu jest, ale pamiętaj, ze ja zawsze ci pomogę. Reszta też - powiedziała swoim słodkim głosem. Jej ciemne tęczówki patrzyły w moje z taką serdecznością. Kiwnęłam głową i się uśmiechnęłam.
- Dziękuję Rydel - szepnęłam. Odwzajemniłam uśmiech i wstała.
- Na mnie już czas. Ross pewnie nie może wytrzymać z mamą i chłopakami - zaśmiała się. Pokiwałam lekko głową.
- Pa Laura! - podeszła do drzwi i ostatni raz na mnie spojrzawszy wyszła.
- Cześć - szepnęłam.
Oczami Rydel:
Ta dziewczyna jest taka zagubiona! Zamknięta jest w pomieszczeniu z huraganem uczuć. Nie może uciec, bo nie ma drzwi, nie może odnaleźć spokoju, bo nie ma kogo kto by jej pomógł. Albo już ma. Ja jej pomogę. Odnajdzie szczęście i będzie taka jak ja. Droga jest długa, ale z moją pomocą nastanie nowa era. Era miłości i pokoju. Razem przez to przejdziemy. Nie ważne jaka będzie płaca. Ja będę jej podporą i nadzieją. Nadzieją na lepsze jutro.
P.S. Cześć! Jestem już i nowy rozdział też. Niedługo ferie. Już się nie mogę doczekać. Spadł śnieg i trzeba ubrać choinkę jak powiedziała moja wychowawczyni :D Heh. Dziękuję za tyle komentarzy i zapraszam do ich dawania. Nie wiem kiedy next i pozdrawiam wszystkich gorąco.
Majka`
czekam na nexta
OdpowiedzUsuńPiękny rozdział J.J
OdpowiedzUsuńPiękne … chce Raure
OdpowiedzUsuńPięknie...czekam na next
OdpowiedzUsuńPiękny rozdział <3
OdpowiedzUsuńCudny <3
OdpowiedzUsuńczekam na next
Piękny rozdział. kamila:*
OdpowiedzUsuńNo i wyszedł Ci kolejny świetny rozdział:)
OdpowiedzUsuńSuper rozdzialik. Ross i Laura mają się.chyba ku sobie. ;) czekam na next. zielona
OdpowiedzUsuńRozdział świetny. A poza tym nominuję cię do LBA. Kasia z bloga www.auslly-just-like-a-dream.uchwycone-chwile.pl
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Libster Award
OdpowiedzUsuńhttp://story-of-lynch-and-marano.blogspot.com/2014/01/liebster-award-d.html
;)
Piękne *____* Podziwiam :D
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie ( mimo iż mój blog nie jest o A&A ani o R&L ale uciesze się jak wpadniesz )
http://zycieniezawszejestwkolorowychbarwach.blogspot.com/
Pozdrawiam <3
nominowana cię http://takrossilauraplusr5.blogspot.com/p/libes.html
OdpowiedzUsuńpiszesz tak pięknie. Nie wiem czemu, ale te ostatnie słowa Rydel kojarzą mi się jak by to były słowa jakiejś piosenki. Tak pięknie się składają. Nie wiem, mam takie skojarzenie. Słone łzy szczęścia spływają mi po policzkach i gdy czytam twojego bloga, a ktoś jest w pobliżu to coraz częściej widzę niepokojące spojrzenie mojej mamy mówiące "czy na pewno jest wszystko z tb ok?'' Normalnie masakra jak mnie wzruszasz i kocham to. czekam z niecierpliwością na next <3 :*
OdpowiedzUsuńNajpiękniejszy i najlepszy rozdział;) twoja fanka :))
OdpowiedzUsuńJejku, jakie to piękne... Naprawdę :( <3
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie <3
falling4youbabe.blogspot.com
Supcio.
OdpowiedzUsuńCzekam na next.
<3 <3 Karcia 546 <3 <3
Ledwo trafiłam na opowiadanie, a już je pokochałam. Ross i Laura są tu zajebiści i to takie słodkie, że Ross ją uratował.. to będzie świetne ;3
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny ;3