Oczami Laury:
Odkąd przebywam w szpitalu tata nie zjawił się ani raz. Ciekawe czy jeszcze mnie pamięta i czy wie że ma córkę? Chyba nie. A ja tak pragnę się do niego przytulić, usłyszeć ''kocham cię Lau'' i wiedzieć, że jest ktoś kto się o ciebie troszczy i myśli w każdej wolnej chwili. Ale Allan Marano ma serce z kamienia!
Oczami Rossa:
Siedziałem na łóżku i grałem na laptopie w 'żółwie ninja''. Super gra. Niestety przez moją dekoncentrację trzeci raz z rzędu przegrałem. Nie umiałem się skupić. Moje myśli biegały dookoła jednej osoby. Osoby o szczupłej i zgrabnej sylwetce z dłuuugimi nogami, czekoladowymi oczyma i kakaowymi włosami i z jasnymi końcówkami. Tak, myślę o Marano. Ta dziewczyna to dla mnie prawdziwa zagadka. Ze zdziwieniem odkryłem, że pod maską obojętności, rozpieszczenia i chamstwa kryje się delikatne i uczuciowe stworzenie. Nie mówię tego słowa z obrazą, bo przecież człowiek to stworzenie, cnie? Ale wracając do tematu Marano jest zaskakująca. Leżąc w łóżku szpitalnym z bandażem na nadgarstkach, plastrami na całym ciele od tych okropnych maszyn i kroplówką w ręku wydaje się taka drobna i bezbronna. Można wręcz powiedzieć, że jest jeszcze dzieckiem.
Oczami Laury:
Dochodziło południe. Popatrzyłam się na zegar wiszący naprzeciwko mnie. Tik tak, tik tak, tik tak i w kółko to samo. Można umrzeć z nudów. Ciekawe co słychać w szkole. Czy ktoś się o mnie martwi? Myśli? Współczuje? Na razie ani jedna moja ''koleżanka'' nie zadzwoniła i nie napisała sms. Trochę mi smutno, ale może to i lepiej. Wiadomo przynajmniej kto jest prawdziwym przyjacielem i na kogo można liczyć. W moim przypadku na nikogo. Trudno, ale mam jeszcze Rydel, Harrego i Margaret. Tylko oni mi zostali. To w nich mam oparcie. Co z tego, że Rydel to siostra Ro...Lyncha? Co z tego, że Harry to mój brat? Co z tego, ze Margaret ma 65 lat? To prawdziwi przyjaciele. Duchy przyjaźni. Każdy powinien mieć kogoś takiego. Mimo, że oni nie są w moi wieku to rozumiemy się doskonale. I to jest prawdziwa przyjaźń.
Oczami Rossa:
Około 12:30 kucharka przyniosłam mi jedzenie. Było no cóż....zjadliwe. Ziemniaki, kotlet i surówka z marchewki. Zjadłem bez grymaszenia. Jestem przecież dobrze wychowany, cnie? Nagle ktoś zapukał i do sali weszła ładna kobieta w ciasnej spódnicy, białej bluzce i czarnym żakiecie. Miała około 30 lat.
- Zjadłem przecież - powiedziałem wystraszony. A wiadomo kto to jest? Kobieta zaśmiała się.
- Nie o to chodzi. Wiesz gdzie leży Laura Marano? - spytała. Odetchnąłem z ulgą, ale nagle coś mnie tknęło.
- A kim pani jest? - spytałem podejrzliwie.
- Psychologiem - odparła, a mi opadła kopara. Patrzyłem na nią jak na zielonego kota. Niewiarygodne, że Marano będzie miała psychologa.
- W sali obok - mruknąłem jeszcze nie za bardzo kontaktując. Kobitka wyszła, a ja szybko wykręciłem numer do Rydel. Kazałem jej jak najszybciej przyjechać. Sam po cichu wyszedłem na korytarz. Byłem ciekawy jak brunetka zareaguje na psycholożkę. Długo nie musiałem czekać. Usłyszałem dziki wrzask i tłuczenie jakiegoś szklanego przedmiotu. Ruszyłem w tamtym kierunku, ale wyprzedził mnie lekarz i dwie pielęgniarki. Podszedłem do okienka wiodącego do sali Marano. Wszędzie była krew. Kobitka w żakiecie stała pod ścianą przerażona, a Maran na środku. Z ręki ciekła jej krew, wenflon był wyrwany i leżał na łóżku, wazon z różkami rozbity, a Marano upaćkana w czerwonej cieczy. Lekarz mówił coś do niej, a pielęgniarki uspokajały przerażoną kobietę. W oczach brunetki dostrzegłem ból, żal, strach i złość. Kiedy doktor zrobił krok do przodu dziewczyna gwałtownie się cofnęła. Rozejrzała dookoła i porwała z talerza, z obiadem nóż. Ostrze skierowała sobie w stronę serca. Sytuacja była naprawdę okropna. Na moje czoło wystąpiły kropelki potu. Pielęgniarki i psycholożka wyleciały z pomieszczenia jak torpedy.
- Matko Boska ratuj! - krzyknęła jedna z pielęgniarek i stanęły obok mnie. Jedna obgryzała paznokcie, druga była blada jak papier, a trzecia opierała się o ścianę. W dalszym ciągu Marano trzymała nóż, a lekarz gadał jak katarynka. To nie może tak być. Ta debilka gotowa jest się zabić, gdy ten pacan zrobi krok do przodu. Postanowiłem działać. Pewnie wszedłem do środka. Wariatka i głupek spojrzeli na mnie. Ona złowrogo, on z przerażeniem.
- Niech pan wyjdzie - wysyczałem. Lekarz powoli się wycofywał.
- Czego chcesz?! - krzyknęła Marano.
- Pogadać - powiedziałem spokojnie. Wyprostowałem się i opuściłem ręce wzdłuż ciała. Wydała się zaskoczona.
- Pewnie jutro wyślecie mnie do pokoju bez klamek - zaszydziła Marano i zaśmiała się szyderczo. Pokręciłem głową z uśmiechem.
- Nie, a po co? Uważasz, że trzeba? - spytałem. Wydała się zaskoczona i zbita z tropu.
- Nie - odparła twardo. Ręka jej drżała. Twarz dziewczyny była blada i wymiękła. Oczy były bez blasku, ubranie umazane krwią, a z rąk płynęła krew. Zrobiło mi się niedobrze, ale mój wyraz twarzy był wciąż obojętny i zimny.
- Odłóż nóż - rozkazałem mocnym głosem. Brunetka zmrużyła oczy.
- Nie! - warknęła. Zrobiłem krok do przodu, a ona mocniej przycisnęła przedmiot do piersi.
- Laura pomyśl o Harrym - zacząłem patrząc w jej oczy - jeżeli się zabijesz zranisz go i nie tylko jego. Zostanie sam, a ty odejdziesz na zawsze. Nie zasmakujesz życia nastolatki!
Dziewczyna otworzyła usta, ale nic nie rzekła. Ręce jej zadrżały.
- Oddaj mi nóż - poprosiłem. Przełknęła ślinę. Ostrożnie do niej podszedłem. Wyrwałem przedmiot i odrzuciłem, a sam mocno przytuliłem brunetkę. Działo się to tak szybo, ze nawet nie zareagowała. Za to wtuliła się we mnie płacząc.
Oczami Rydel:
Kiedy Ross do mnie zadzwonił bezzwłocznie razem z resztą zwolniłam się z zajęć i wsiadłam w samochód. Riker jechał tak szybko, że licznik o mało nie wyleciał w powietrze. Na miejscu byliśmy po paru minutach. W szpitalu panował haos, a mojego braciszka nie było w sali. Ale przy okienku do pokoju Laury stało kilkanaście osób. Podeszliśmy do nich i serce o mało mi nie stanęło. Laura stała z nożem wycelowanym w serce, a Ross do niej gadał. Po kilku minutach podszedł wyrwał jej przedmiot i odrzucił, a po chwili tulił brunetkę. Wszyscy odetchnęli z ulgą i zaczęli klaskać. A a dalej patrzyłam na nich. Wiedziałam, że z czasem tak będzie. Tych dwoje to jedno jabłko. Rozumieją się bez słów, mają ten sam tok myślenia i wiedzą o tym, ale nie chcą dopuścić do tego aby się to wydało. Woda i ogień, Wenus i Mars, ale jedno serce w dwóch osobach.
P.S. Hej! Dzisiaj rozdział krótki, bo miałam wczoraj niezłą imprezę w domu z okazji urodzin najstarszego brata i jeszzce mi huczy w głowie. Heh, ale do rzeczy.
Dedykacja dla:
- J.J.
- Kamili
- Zielonej
- Karci546
i wszystkim innym animkom, które się nie podpisują.
(Ross i Laura wyszli cudownie, cnie?)
Majka`
Odkąd przebywam w szpitalu tata nie zjawił się ani raz. Ciekawe czy jeszcze mnie pamięta i czy wie że ma córkę? Chyba nie. A ja tak pragnę się do niego przytulić, usłyszeć ''kocham cię Lau'' i wiedzieć, że jest ktoś kto się o ciebie troszczy i myśli w każdej wolnej chwili. Ale Allan Marano ma serce z kamienia!
Oczami Rossa:
Siedziałem na łóżku i grałem na laptopie w 'żółwie ninja''. Super gra. Niestety przez moją dekoncentrację trzeci raz z rzędu przegrałem. Nie umiałem się skupić. Moje myśli biegały dookoła jednej osoby. Osoby o szczupłej i zgrabnej sylwetce z dłuuugimi nogami, czekoladowymi oczyma i kakaowymi włosami i z jasnymi końcówkami. Tak, myślę o Marano. Ta dziewczyna to dla mnie prawdziwa zagadka. Ze zdziwieniem odkryłem, że pod maską obojętności, rozpieszczenia i chamstwa kryje się delikatne i uczuciowe stworzenie. Nie mówię tego słowa z obrazą, bo przecież człowiek to stworzenie, cnie? Ale wracając do tematu Marano jest zaskakująca. Leżąc w łóżku szpitalnym z bandażem na nadgarstkach, plastrami na całym ciele od tych okropnych maszyn i kroplówką w ręku wydaje się taka drobna i bezbronna. Można wręcz powiedzieć, że jest jeszcze dzieckiem.
Oczami Laury:
Dochodziło południe. Popatrzyłam się na zegar wiszący naprzeciwko mnie. Tik tak, tik tak, tik tak i w kółko to samo. Można umrzeć z nudów. Ciekawe co słychać w szkole. Czy ktoś się o mnie martwi? Myśli? Współczuje? Na razie ani jedna moja ''koleżanka'' nie zadzwoniła i nie napisała sms. Trochę mi smutno, ale może to i lepiej. Wiadomo przynajmniej kto jest prawdziwym przyjacielem i na kogo można liczyć. W moim przypadku na nikogo. Trudno, ale mam jeszcze Rydel, Harrego i Margaret. Tylko oni mi zostali. To w nich mam oparcie. Co z tego, że Rydel to siostra Ro...Lyncha? Co z tego, że Harry to mój brat? Co z tego, ze Margaret ma 65 lat? To prawdziwi przyjaciele. Duchy przyjaźni. Każdy powinien mieć kogoś takiego. Mimo, że oni nie są w moi wieku to rozumiemy się doskonale. I to jest prawdziwa przyjaźń.
Oczami Rossa:
Około 12:30 kucharka przyniosłam mi jedzenie. Było no cóż....zjadliwe. Ziemniaki, kotlet i surówka z marchewki. Zjadłem bez grymaszenia. Jestem przecież dobrze wychowany, cnie? Nagle ktoś zapukał i do sali weszła ładna kobieta w ciasnej spódnicy, białej bluzce i czarnym żakiecie. Miała około 30 lat.
- Zjadłem przecież - powiedziałem wystraszony. A wiadomo kto to jest? Kobieta zaśmiała się.
- Nie o to chodzi. Wiesz gdzie leży Laura Marano? - spytała. Odetchnąłem z ulgą, ale nagle coś mnie tknęło.
- A kim pani jest? - spytałem podejrzliwie.
- Psychologiem - odparła, a mi opadła kopara. Patrzyłem na nią jak na zielonego kota. Niewiarygodne, że Marano będzie miała psychologa.
- W sali obok - mruknąłem jeszcze nie za bardzo kontaktując. Kobitka wyszła, a ja szybko wykręciłem numer do Rydel. Kazałem jej jak najszybciej przyjechać. Sam po cichu wyszedłem na korytarz. Byłem ciekawy jak brunetka zareaguje na psycholożkę. Długo nie musiałem czekać. Usłyszałem dziki wrzask i tłuczenie jakiegoś szklanego przedmiotu. Ruszyłem w tamtym kierunku, ale wyprzedził mnie lekarz i dwie pielęgniarki. Podszedłem do okienka wiodącego do sali Marano. Wszędzie była krew. Kobitka w żakiecie stała pod ścianą przerażona, a Maran na środku. Z ręki ciekła jej krew, wenflon był wyrwany i leżał na łóżku, wazon z różkami rozbity, a Marano upaćkana w czerwonej cieczy. Lekarz mówił coś do niej, a pielęgniarki uspokajały przerażoną kobietę. W oczach brunetki dostrzegłem ból, żal, strach i złość. Kiedy doktor zrobił krok do przodu dziewczyna gwałtownie się cofnęła. Rozejrzała dookoła i porwała z talerza, z obiadem nóż. Ostrze skierowała sobie w stronę serca. Sytuacja była naprawdę okropna. Na moje czoło wystąpiły kropelki potu. Pielęgniarki i psycholożka wyleciały z pomieszczenia jak torpedy.
- Matko Boska ratuj! - krzyknęła jedna z pielęgniarek i stanęły obok mnie. Jedna obgryzała paznokcie, druga była blada jak papier, a trzecia opierała się o ścianę. W dalszym ciągu Marano trzymała nóż, a lekarz gadał jak katarynka. To nie może tak być. Ta debilka gotowa jest się zabić, gdy ten pacan zrobi krok do przodu. Postanowiłem działać. Pewnie wszedłem do środka. Wariatka i głupek spojrzeli na mnie. Ona złowrogo, on z przerażeniem.
- Niech pan wyjdzie - wysyczałem. Lekarz powoli się wycofywał.
- Czego chcesz?! - krzyknęła Marano.
- Pogadać - powiedziałem spokojnie. Wyprostowałem się i opuściłem ręce wzdłuż ciała. Wydała się zaskoczona.
- Pewnie jutro wyślecie mnie do pokoju bez klamek - zaszydziła Marano i zaśmiała się szyderczo. Pokręciłem głową z uśmiechem.
- Nie, a po co? Uważasz, że trzeba? - spytałem. Wydała się zaskoczona i zbita z tropu.
- Nie - odparła twardo. Ręka jej drżała. Twarz dziewczyny była blada i wymiękła. Oczy były bez blasku, ubranie umazane krwią, a z rąk płynęła krew. Zrobiło mi się niedobrze, ale mój wyraz twarzy był wciąż obojętny i zimny.
- Odłóż nóż - rozkazałem mocnym głosem. Brunetka zmrużyła oczy.
- Nie! - warknęła. Zrobiłem krok do przodu, a ona mocniej przycisnęła przedmiot do piersi.
- Laura pomyśl o Harrym - zacząłem patrząc w jej oczy - jeżeli się zabijesz zranisz go i nie tylko jego. Zostanie sam, a ty odejdziesz na zawsze. Nie zasmakujesz życia nastolatki!
Dziewczyna otworzyła usta, ale nic nie rzekła. Ręce jej zadrżały.
- Oddaj mi nóż - poprosiłem. Przełknęła ślinę. Ostrożnie do niej podszedłem. Wyrwałem przedmiot i odrzuciłem, a sam mocno przytuliłem brunetkę. Działo się to tak szybo, ze nawet nie zareagowała. Za to wtuliła się we mnie płacząc.
Oczami Rydel:
Kiedy Ross do mnie zadzwonił bezzwłocznie razem z resztą zwolniłam się z zajęć i wsiadłam w samochód. Riker jechał tak szybko, że licznik o mało nie wyleciał w powietrze. Na miejscu byliśmy po paru minutach. W szpitalu panował haos, a mojego braciszka nie było w sali. Ale przy okienku do pokoju Laury stało kilkanaście osób. Podeszliśmy do nich i serce o mało mi nie stanęło. Laura stała z nożem wycelowanym w serce, a Ross do niej gadał. Po kilku minutach podszedł wyrwał jej przedmiot i odrzucił, a po chwili tulił brunetkę. Wszyscy odetchnęli z ulgą i zaczęli klaskać. A a dalej patrzyłam na nich. Wiedziałam, że z czasem tak będzie. Tych dwoje to jedno jabłko. Rozumieją się bez słów, mają ten sam tok myślenia i wiedzą o tym, ale nie chcą dopuścić do tego aby się to wydało. Woda i ogień, Wenus i Mars, ale jedno serce w dwóch osobach.
P.S. Hej! Dzisiaj rozdział krótki, bo miałam wczoraj niezłą imprezę w domu z okazji urodzin najstarszego brata i jeszzce mi huczy w głowie. Heh, ale do rzeczy.
Dedykacja dla:
- J.J.
- Kamili
- Zielonej
- Karci546
i wszystkim innym animkom, które się nie podpisują.
(Ross i Laura wyszli cudownie, cnie?)
Majka`
o boże jaki super normalnie rozwaliłaś mnie i fajnie że do dałaś rozdział tak szybko
OdpowiedzUsuńnie mogę się doczekać nexta a kiedy dodasz?
OdpowiedzUsuńa rozdział świetny
Ekstra. Twój blog jest taki super, że aż brak mi słów. Naprawdę. Wpadnij czasem na mojego bloga.
OdpowiedzUsuńMój Boże *-* to jest wspaniałe <3
OdpowiedzUsuńCzekam bardzo niecierpliwie na next ;*
Laura wariatką? O.o Słodko <333 Ross wkracza do akcji :3
OdpowiedzUsuńPS. Na tym zdjęciu <33 Słodziaki <333
Dzieki za dedyka. Rozdział niesamowity, super akcja. "Jedno serce w dwóch osobach" cudownie wymyślone. J.J
OdpowiedzUsuńJezu kocham cie dziewczyno. Daj jak najszybciej nastepny pozdrawiam Kasia
OdpowiedzUsuńŚwietny !
OdpowiedzUsuńCzekam na naxt :)
Aaaaa!!! Czytając miałam takie ciary na plecach że nie mogę! Rozdział zajebisty . zielona
OdpowiedzUsuńŚwietny! uwielbiam Twojego bloga :))mam nadzieję, że rozdział będzie szybko :) Co do zdjęcia... widziałam je kilkukrotnie i przez minę Rossa mam skojarzenia xD ale to ja więc nie ma się co dziwić.;))) natalia
OdpowiedzUsuńSuper rozdzial
OdpowiedzUsuńDobrze, że Ross wkroczył do akcji i Laurze nic się nie stało..
Mam nadzieję, że jej stan się polepszy i nie będzie próbowała się zabić
To zdjęcie jest boskie
Czekam na next ;)
Świetny rozdział. Fajnie że Ross uratował Laure. dzieki za dedykacje kamila:*
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, tylko kiedy do nich dotrze że powinni być razem?
OdpowiedzUsuńAna zdjęciu faktycznie świetnie wyszli:)
Awww, Ross po raz kolejny uratował ją od śmierci *-* <3 <3 <3
OdpowiedzUsuńBiedna Lau, co ona musi przeżywać :/ Jeszcze mi powiedz, że to jej ojciec nasłał do niej psychologa? <_>
A te wypowiedzi Rydel są zajebiste normalnie xD <3
Czekam na kolejny ^^
Ps. To jest moje ulubione zdjęcie *^*
Boże! co dalej?? rozdział przepiękny! Widać że ross zaczyna czuć coś do lau. ja chcę next :) milena ossowska
OdpowiedzUsuńOmg ! Ty jestes cudowna, ten rozdzial jest cudowny, co ja gadam ten blog jest CUDOWNY ! No co jeszcze moge powiedziec ? Czekam na next :)
OdpowiedzUsuńohhh jaki cudowny!!! piszesz wspaniale!! patka :))
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział, jak zwykle.
OdpowiedzUsuńRoss wkroczył do akcji !!! Jupi!!!
Czekam na next
Dziękuje za dedykację, ale nie trzeba było, ale zrobiło mi się miło.
<3 <3 <3 Karcia 546 <3 <3 <3
Boski <3 emocje u mnie zdwojone, zaskakujesz mnie każdym rozdziałem. O Marano to niezłe ziółko ;) czekam na next z niecierpliwością
OdpowiedzUsuń